Rano przenosimy się do
hotelu polecanego przez Niemca (900 BTH noc). Dostaje nam się super pokój z wielkimi oknami i pięknym widokiem na okoliczne klify. Co z tego ... nadal leje, więc za oknami zamiast pięknych widoków, ponure smugi deszczu.
Zastanawiamy się nad możliwością przemieszczenia się w miejsce, gdzie świeci słońce i można się poopalać. Wygląda jednak na to, że mamy wyjątkowego pecha. Cała wschodnia strona Azji - Singapur, Hong Kong, Borneo jest skąpana w deszczu. Również Indie, Sri Lanka. Na Malediwy nas nie stać, a do Dubaju - do którego w akcie desperacji chcieliśmy lecieć - trzeba mieć wizę, o którą nie jest tak łatwo. Na Dominikanę leci się 56h, a na Wyspy Kanaryjskie leci się przez Frankfurt, więc już lepiej wrócić do Polski. Decydujemy, że chwilowo wrócimy do Bangkoku i tam na spokojnie zadecydujemy co robić dalej. Pech, cholerny pech! Człowiek leci 9 tyś km by leżeć do góry brzuchem pod palmą, a tu akurat powódź.
Robimy mały spacer po miasteczku. Plaża jest bardzo blisko naszego hotelu, jednak chwilowo ona również jest zalana przez pędzące z góry potoki wody. Kuszę się na zamoczenie stóp w morzu Andamańskim, chociaż na tyle można sobie w tym momencie pozwolić. Woda o dziwo jest bardzo ciepła, cieplejsza nawet niż powietrze. Musi być tu ślicznie jak morze jest spokojne i lazurowe, a pobliskie klify błyszczą w słońcu. Na pocieszenie i osłodzenie wybieramy się na masaż (300 BTH za h. - ogólnie wyspy są o wiele droższe niż taki Bangkok lub Kanchanaburii) olejkami. Okazuje się, że zafundowaliśmy sobie masaż tajski - nie powiem jest bolesny, ale nawet przyjemny dla obolałych od noszenia plecaka mięśni.
W hotelu rozgardiasz. Słowenka z dziećmi wciąż skwaszona i niezdecydowana gdzie ma jechać, Niemiec podekscytowany, bo udało mu się kupić bilet na jutro z Phuket do Chiang Mai i teraz wszystkich przekonuje o słuszności swojego wyboru. My - zgodnie z pierwszym wyborem - planujemy pojechać do Bangkoku. Niestety wszystkie bilety na jutro, we wszystkich możliwych liniach lotniczych są już wykupione. Możemy wylecieć z Phuket, jednak w taką pogodę płynięcie łodzią jest igraniem z życiem. Decydujemy się zakupić bilet na pojutrze z Krabi, ale w momencie kiedy przychodzi do płatności wyłączają nam prąd w hotelu. Chcą uniknąć spięć. Ogólnie Tajowie zamieszkujący Krabi bardzo dbają o bezpieczeństwo i uważają po tsunami, które nawiedziło ten rejon parę lat wcześniej. Po ulicy jeździ wóz policyjny i przez megafon ostrzega o zbliżających się coraz silniejszych deszczach. Planujemy wybrać się do jednego z tych bogatych resortów, które na pewno mają prąd, aby dokończyć zakup naszego biletu. Teraz, dla nas, każda chwila jest cenna, bo tak na prawdę nikt nie wie jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień, a sytuacja na chwilę obecną wygląda dużo gorzej niż wczoraj.
Bóg nad nami czuwa! Wykorzystaliśmy chyba roczny przydział farta. Okazało się, że w czasie, gdy dotarliśmy do hotelu z prądem Air Asia uruchomiła dodatkowe połączenia na jutro i to z Krabi !!! Lecimy o 16 i modlimy się o to, aby droga na lotnisko była przejezdna, bo wg bieżących informacji most przez który trzeba się przedostać został całkowicie zalany i zerwany. Niemiec, gdy się dowiedział o naszych biletach, chyba przestał nas lubić.
Wieczór mija nam na grze w Chińczyka przy świeczkach. Ma to nawet swój urok. Spokój i cisza - to czego nam brakuje na codzień w Warszawie. Gdyby tylko nie ten deszcz ...