O 7 rano wyruszamy ze Siem Reap w podróż powrotną do Bangkoku. Mamy nadzieję, że tym razem obędzie się bez oszustw i wszystko pójdzie gładko i sprawnie. Bus (7$ za trasę Siem Reap - Bangkok), w który nas zapakowali mknie jak szalony i już po 2h jesteśmy na granicy z Tajlandią. Oczywiście wcześniej, tak jak i w tamtą stronę jest przystanek, na którym zabierają nam kupione bilety, a w zamian dają kolorowe naklejki. Numer się powtarza (!) i jesteśmy prawie pewni, że znów nas oszukają i każą za granicą płacić po raz drugi. Bierzemy nasze klamoty i zwartą grupą ruszamy do przejścia granicznego. Wszystko idzie o wiele szybciej niż przy wjeździe.
Kiedy przekraczamy granicę i znajdujemy ponownie na terenie Tajlandii czujemy nie tylko ulgę, ale również pewnego rodzaju szok, że tu wszystko jest takie hmmm uporządkowane i ładne. Jeżeli odwrócić się w stronę granicy, to wokół bramy są dwa światy. Ten "uporządkowany" i ładny (o ile tak można to nazwać) - tajski, i ten brudny, biedny - kambodżański. Za granicą czeka na nas kolejny przewodnik. Jak duże jest nasze zdziwienie, gdy okazuje się, że idziemy do busa i że na nic nie musimy czekać, ani za nic dodatkowo płacić. HURA! Ponownie kierowca pędził jak szalony i po 4h wysiedliśmy trochę wymiętoszeni na Khao San w Bangkoku. Rozstajemy się z naszymi towarzyszami podróży - Leszkiem i Marysią i udajemy się ponownie do hotelu Mango Lagoon.
Wieczorkiem ostatnie zakupy przed wyspami - klapki, kostium. Jutro będziemy się smażyć do góry brzuchami!